Jak jest na studiach podyplomowych?
Hej Kochani,
z dumą oznajmiam, iż 14 lipca 2015 roku ukończyłam studia podyplomowe na kierunku zarządzania projektami.
Kiedy decydowałam się na te studia szukałam wpisów dotyczących studiów podyplomowych, bo chciałam się dowiedzieć, jak to jest, jak to wygląda, co się czuje itp. Niestety wówczas nie znalazłam nic ciekawego i dopiero na własnej skórze odkryłam, jak od środka to wygląda.
Co skłoniło mnie do podjęcia dalszej nauki?
Wiele rzeczy. Ponad wszystko chciałam się przebranżowić, czy może nie tyle, co zmienić branżę, ale poszukać innej furtki. Ukończyłam na uniwerku w Olsztynie prawo i byłam dobrą studentką. No, ale po studiach zaczęło się prawdziwe życie i brutalna weryfikacja marzeń, planów etc. Nie myślałam, że kiedykolwiek połączę prawo z zarządzaniem.
Miała być to także swojego rodzaju zapchajdziura i zajęcie na weekendy, bo siedzenie w domu w dni, kiedy wszyscy odpoczywają i marudzą doprowadzało mnie do szewskiej pasji, a tak wybywałam sobie na całe dwa dni poza dom.
Dlaczego zarządzanie projektami?
Nie wiem. Chciałam na kadry i płace, ale kiedy popatrzyłam w plan studiów, na listę przedmiotów, stwierdziłam, że w sumie to wszystko umiem po moich studiach kierunkowych, a także po stażu w biurze kadr w Urzędzie Miasta. Jestem specjalistą z zakresu czasu pracy, więc pewnie nudziłabym się, irytowała i traciła czas. W sumie przekonała mnie pani z dziekanatu, która po prostu szukała bardzo intensywnie kandydatów, żeby kierunek wypalił.
Studia rozpoczęliśmy w 11-stkę z lekkim poślizgiem, bo dopiero w listopadzie. Moja grupa była bardzo specyficzna. Początkowo nikogo nie polubiłam, bo byliśmy tak różni i każdy tak bardzo chciał się wybić przed grupą, że wracając do domu czułam ulgę, że opuściłam już tę salę pełną różnych osobowości. Najbardziej irytowała mnie nauczycielska część grupy, która wchodziła w polemikę na każdym kroku przedstawiając swój punkt widzenia jako bezwzględnie obowiązujący, nieomylny, dyktując wszystkim dookoła, jak wykładowca bardzo się myli. To była masakra. Później kiedy przyszła praca w grupie był horror, nad którym ciężko było zapanować, ale jakoś daliśmy sobie radę.
Poza takimi osobnikami znalazły się również osoby z wykształceniem ekonomicznym, pedagogicznym, ale bez skrzywienia nauczycielskiego, logistycznym i chyba ktoś był po socjologii i biologii. Generalnie misz-masz.
Na całe szczęście wśród tych 11 dziwnych ludzi poznałam bratnią duszę Basię, z którą po krótkim czasie zaczęłam dzielić ławkę. Wtedy rozpoczęło się zapisywanie kart a4 wszelkimi wiadomościami, rysunkami, liścikami, dowcipami i plotkami. Dziękuję, że los zesłał mi Basię, bo serio nie wyrobiłabym z siedzeniem po 8-9 h w jednym miejscu. Wkrótce okazało się, że mamy z Basią podobne zainteresowania i podobne poglądy na tematy damsko-męskie i takie tam. Zaczęłyśmy poza uczelnią chodzić na zakupy, na obiady, pisałyśmy razem projekty i wybrałyśmy się do Gdańska do biblioteki UG po materiały do pracy dyplomowej.
Wracając do początków, pytałam tatę, który również ukończył studia podyplomowe na tej samej uczelni, co ja, jak to jest. Powiedział, że inaczej, niż na uniwerku i że luz.
Było zupełnie inaczej, niż na studiach (jednolitych magisterskich) na uczelni publicznej. Na uniwerku, który skończyłam było tak, że przy każdej sesji walczyliśmy o to, by studiować. Po mega przesiewie na samym początku studiów niektórych dosięgnęła ręka cywila i zobowiązań i wielu osobom zrobiła pod górkę. Ale wtedy byłam młodsza, miałam w sobie więcej determinacji, energii i motywacji, niż teraz. I dla takich osób jak ja (chyba) stworzono studia podyplomowe.
Płacisz - wymagasz.
W sesji nie miałam pod górkę, fakt, byłam na wszystkich zajęciach, byłam aktywna i ciężko pracowałam, ale to było bez porównania do tego, jak cisnęłam na studiach prawniczych. Na podyplomówce tak bardzo uczelni zależało na tym, byśmy byli zadowoleni i byśmy polecali na cztery strony świata, jak fajnie jest tam studiować.
Z uwagi na ten zlepek różnych osobowości nikt się nie przejmował ubiorem, czy czymś takim. Na studiach miałam wybieg dla modelek, szpilki, torebunie, paznokietki. A tutaj zdarzało się, że przychodziliśmy ubrani na luzie, żeby wysiedzieć jakoś wygodnie pół dnia na niezbyt wygodnym krześle. Stawiałam sobie na czubku głowy koka, zakładałam okulary, by widzieć wykresy na wyświetlanych prezentacjach i pilnie notowałam.
Notowałam wszystko. Bo wszystko było dla mnie nowością. Nie wiedziałam, o co chodzi w wykresie Gantta, czy w diagramie Ishikawy. Pisałam notatki, czytałam książki poświęcone zarządzaniu. Później było mi łatwiej napisać pracę dyplomowa. Miałam najpierw duży zeszyt, masę kolorowych karteczek post it, później przerzuciłam się n segregator, do którego wpinałam przesyłane nam na maila skrypty. Po dwóch semestrach uzbierała się cała masa materiałów. Jak zawsze przydatna.
Najwięcej dała mi książka dotycząca metodologii jednej z naczelnych instytucji zajmującej się zarządzaniem projektów, którą początkowo miałam z internetu, a później zaopatrzyłam się w wersję papierową. W sumie miałyśmy je z Basą tylko my, ale nam po prostu zależało na poszerzaniu wiedzy i oparciu jej na konkretnej dawce teorii.
Pracę dyplomową, która stanowiła projekt obejmujący jakieś tam wymyślone przez każdego z nas przedsięwzięcie, napisałam bardzo szybko. Najpierw towarzyszyło mi Porto lub Chardonnay, później działałam pod presją czasu. Rozdziały pisane pod wpływem były najbardziej błyskotliwe, jednakże nie zachęcam Was do takich działań, bo picie jest złe. Sama nie piję, ale wtedy były wybory prezydenckie i wino było jak najbardziej na miejscu, bo wynik wyborów przyprawił mnie o dreszcze. Wyszło mi około 30 stron tekstu wraz z tabelami, wykresami, budżetami, analizą finansową, harmonogramami etc.
Moja Promotorka służyła pomocą, sprawdziła moją pracę, pokierowała nami konkretnie wyznaczając określony plan pracy. Bardzo ułatwiło mi to pisanie i ogólnie było bardzo miło. No i dostaliśmy możliwość szybszej obrony, tj. ustalono nam termin na lipiec, bo pierwotnie mieliśmy bronić się we wrześniu
Obrona polegała na przedstawieniu swojego projektu w formie prezentacji i odpowiadałam na pytania zadawane przez komisję. Czułam się bardzo dobrze i nawet nie wiedziałam, że siedziałam w sali ok. 30 minut, byłam pewna, że była to chwila.
Polecam studia podyplomowe każdemu, kto ma możliwość dalszego kształcenia się i kto chce się w jakiś tam sposób rozwijać. Można podjąć je dla samego dyplomu, jednakże w mojej ocenie warto wycisnąć z takiej przygody jak najwięcej.
A ja wierzę, że to dopiero początek :) Mam ukończone dwa kierunki studiów i czuję się z tym świetnie!
Zapraszam na mojego instagrama, tam znajdziecie fotki z mojej przygody ze studiami podyplomowymi!
Gratulacje! Życzę samych sukcesów zawodowych. :)
OdpowiedzUsuńGratuluję ! Co raz więcej ludzi kontynuuję naukę na studiach podyplomowych. Jest to dobry pomysł na spróbowanie czegoś nowego i rozpoczęcia pracy w nowej branży. Ja na razie zapisałam się na kurs angielskiego jednakże zastanawiam się również nad studiami podyplomowymi ;)
OdpowiedzUsuńJa długi okres czasu zastanawiałem się nad podjęciem nauki na studiach podyplomowych, ale teraz w żadnym wypadku nie żałuję swojej decyzji, że poszłam na nie. Czas tak szybko mija, że niedługo końcówka, a dzięki tej decyzji zmieniłam pracę na lepszą.
OdpowiedzUsuń