Jak się zabrać za pisanie pracy magisterskiej? Analiza moich błędów.



Hej hej :) Przychodzę dzisiaj z bukietem refleksji, tak na dwa dni przed obroną, dotyczących zabierania się za pisanie pracy magisterskiej, pisania jej, kończenia i tych wszystkich czynności "administracyjnych" :) Popełniłam masę błędów, chcę podzielić się nimi, żeby były przestrogą dla innych.

Najgorsze jest zabranie się za pisanie. Szczególnie, gdy jest luty/marzec, rozpoczynają się nowe sezony twoich ulubionych seriali, ptaszki za oknem śpiewają i próbują wyciągnąć cię z domu, poznajesz fajnych ludzi etc. Mi było ultra mega ciężko znaleźć sobie miejsce, żebym mogła w spokoju pisać. W domu jak to w domu, obowiązków dużo, jakieś zgrzyty, kot przyjdzie - no to zabawa godzinna, bo kociowi się nie odmawia, a to zakupy i tak w kółko. W styczniu kupiłam sobie big stół i krzesło w Ikei, no bo miało być wygodnie i w ogóle, ale jeżeli nie masz chęci na pisanie to i stół Ci nie pomoże. 

 
 
Częścią składową zabierania się za pisanie jest zebranie literatury, zrobienie notatek i generalnie ogarnięcie tematu. Ja jeździłam do Gdańska do Biblioteki Uniwersyteckiej jak szalona, ale dzięki temu miałam naprawdę dużo materiałów i było mi o tyle łatwiej, że nie musiałam poginać do Olsztyna 350 km po jakąś pierdołę. 

Zaczęłam pisać styczeń/luty. 1 rozdział miałam o zagadnieniach ogólnych dotyczących czasu pracy. Później jak doszłam do tych informacji dotyczących czasu pracy lekarzy i zobaczyłam jej wymiar tj. 7h 35 min to się wielce oburzyłam, uznałam, że cała moja magisterka w takim razie będzie kłamstwem, bo ja nie znam żadnego lekarza, który tyle pracuje. W ogóle foch, depresja i brak wiary w temat, w siebie i w ogóle wszystko be. No i foch trwał miesiąc. 

Przycisnęło mnie w marcu/kwietniu i coś tam sobie pisałam. W tym czasie słyszała codziennie zjebki rodziców, że nie piszę, ile dzisiaj napisałam co strasznie mnie wkurzało. Czasami na odpierdziel napisałam jakiś podrozdział.

Największym błędem tych miesięcy było analizowanie wszystkiego co piszę po 1000 razy, zmiany, zmiany, ciągłe dopisywanie, że rozdział 1 zmienił się w 23 strony z jakichś 15. Zamiast iść do przodu ja ugrzęzłam w tym badziewiu. Zaczęłam rozdział 2, do którego znalazłam super atykuły i zaczął się maj. 

Beznadziejny maj. W weekend majowy miałam przykre epizody drętwienia całego ciała, wizyty na pogotowiu, wyleciał mi przez to cały tydzień. Dowiedziałam się, że mam niedobór magnezu i jakieś zmiany nerwicowe. Nie skumałam, że to wszystko zaczęło się od upadku w wannie, więc teraz mam podejrzenie zmian w kręgosłupie (wooohoo!). No i zaczęłam użalać się nad sobą, co to będzie, epizody drętwienia i duszności powracały, samopoczucie po nich podupadało strasznie no i pojawiło się pytanie jak żyć? Szybciutko i na odwal napisałam dwa kolejne rozdziały, wstęp, zakończenie i tyle. 
Zabrakło mi komfortu 2-3 tygodni w zanadrzu na jakieś tam poprawki itd. Bo była Kortowiada, kontakt z promotorem osobisty utrudniony, wydział zamknięty, konsultacje na murku pod wydziałem. 
Podobno, wg.Wiedzy Bezużytecznej prokrastynacja jest domeną ludzi o wysokim IQ to tylko mnie to budowało w ciężkich chwilach :D 

Antyplagiat. Każdy się go boi, ale udaje, że ma to gdzieś. Sprawdził mi 25 maja w niedzielę, o godzinie 9:05 71 stron w 26 minut. Podobno innym sprawdza teraz po 3 dni. 
Sprawdził wśród prac innych osób, jakie sekwencje słów były najdłuższe. Więc jak napiszesz ustawową definicję czegoś tam i ktoś też napisze to masz plagiat. Co za idiotyzm. Do tego źródła internetowe - to samo. 
1. współczynnik wyszedł mi 13%
2.0,8%

Więc pozytywnie przeszłam test. Mogłam drukować.

80 zł za 3 sztuki. Bo zajebisty papier, bo piękna okładka. Oprawa 8,99 zł, więc to najtańsze. Wiotka okładka do egzemplarzu do dziekanatu. 
Oddałam pracę z kompletem dokumentów, ulgi wcale nie poczułam. Radość owszem, że nie muszę tego dźwigać, że nie muszę już pisać i w ogóle i że nie muszę już myśleć o tym gównie. 

Co zrobiłam dobrze:
- miałam porządek w notatkach,
- dużo materiałów,
- koncepcję,
- cudownego, przemiłego promotora,
- zakładałam sobie na każdy dzień plan pracy: i tu dobrze i źle, bo jak mi się nie udało takiej 'dniówki' wyrobić to nie mogłam zasnąć. 
- cieszę się z redakcyjnej części pracy i z tego, że poradziłam sobie z numeracją. 

Ale satysfakcji póki co nie mam żadnej, może po obronie.

Komentarze

  1. pamiętam ten czas, kiedy sama mordowałam się pisząc magisterkę:))
    satysfakcja przyjdzie po obronie i kamień spadnie z serca, trzymam kciuki!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. debilne było przepisywanie książek :/ dzięki Karmelku :* oby tak było!

      Usuń
  2. o jeny jakbym czytała o swoim licencjacie ;/ Gratuluję swoją drogą! ;*

    i jestem przerażona co mnie czeka, znowu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja nie wyobrazam sobie kolejny raz przezywac tego syfu, ogranicze sie do podyplomowki only

      Usuń
  3. najgorsze są początki żeby zebrać chęci i wiedzieć jak się zabrać za pisanie pracy, a później jak już znajdziesz informacje to leci szybko ;)
    moja rada ciepła dobra kawa, dostęp do biblioteki i do roboty ;) na pewno dasz radę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dasz radę :) Najgorzej jest zacząć pracę a później już jakoś idzie. Ja nie potrafiłam sobie poradzić z moją pracą magisterską, dlatego skorzystałam z usług http://www.pisanie-prac.org.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny wpis, który z pewnością przyda się każdemu kto zabiera się za pisanie pracy magisterskiej. Ja jestem już po, ale niedługo czeka mnie egzamin końcowy na studiach podyplomowych :) Życzę powodzenia każdemu, kto boryka się pisanie pracy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak się zacznie to już jakoś idzie. Grunt to zebranie materiałów i wytrwanie do końca ;) Jakby nie było, cenne wskazówki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty